bo to jest rodzina podkład
Zdrowie jednostki uzależnione jest od podejmowanych przez nią zachowań prozdrowotnych. Na ich formowanie ma wpływ środowisko rodzinne, w tym całokształt relacji między członkami rodziny.
Bo z rodzicami jest zawsze lato, kochana Mamo, kochany Tato! Każdy dzień jest dobry, by zadedykować życzenia dla rodziców. Nie ważne, czy mówimy o Dniu Matki i Ojca czy o dowolnym innym święcie. Słowa “dziękuję” i “kocham was” zawsze mają tą samą moc. Wiersze o rodzicach sprawdzą się przy każdej okazji. Zobacz też:
Rodzina – różne definicje Rodzina jest obiektem badań socjologów i psychologów od wielu lat….Według definicji, rodzina to również najważniejsza i podstawowa komórka społeczna. Definicje rodziny zmieniały się na przestrzeni lat i rozwijały się o coraz to nowe aspekty tej grupy. rodzina w adopcja a rodzina zastępcza, rodzina
Dla państwa najtańsza jest rodzina bez dzieci. Jak informują niektóre media tak brzmiące zdanie wygłosił kilka dni temu Premier Donald Tusk na spotkaniu przedstawicieli Platformy i PSL, poświęconemu podwyższeniu wieku emerytalnego. To szokujące stwierdzenie, szczególnie w ustach człowieka, który w sposób niezwykle zdeterminowany
Podkład muzyczny. GRUNT TO RODZINKA - Orkiestra z Chmielnej Na Czerniakowskiej Nr 1 mieszka z mą żoną brat mój, Edek. Na Czerniakowskiej Nr 2 z teściową właśnie żyję ja. Grunt to rodzinka, grunt to rodzinka, bo kto rodzinkę fajną ma, nie wie, co bieda, bo - gdy potrzeba - temu rodzinka nigdy nie da Tato przez lato łódki ma, w
Site De Rencontre Gratuit Femme Cherche Homme. W dniu zgromadzeń „totalnej opozycji” spin doktorzy PiS zorganizowali pokaz siły i jedności zjednoczonej prawicy. Język ciała panów Kaczyńskiego, Gowina i Ziobry zaprzeczał przekazowi. Jeśli piarowcy i propagandyści czują, że trzeba organizować takie pokazy, to znaczy, że jedność się chwieje, a elektorat wraz z nią. Oczywiście na tle sporu o destrukcję niezależności sądów od władzy politycznej, czyli o tak zwane reformy sądownicze ministra Ziobry. Podczas pokazu mogła kłuć w oczy nieobecność prezydenta Dudy. Bo przecież prezydent jest wciąż w obozie rządzącym, choć wszedł w spór z projektami ziobrystów. Prezes Kaczyński wyraził więc nadzieję, że i prezydent jest częścią prawicowej jedności i idzie w tym samym kierunku. Może i w tym samym, ale na razie jakby troszkę z boku. Bo jaka ta jedność jest napięta, pokazują fakty – choćby wywiad Konrada Piaseckiego z Zofią Romaszewską. Bliska współpracowniczka prezydenta de facto wyrzuca do kosza tak zwane poprawki PiS do projektów ustaw sądowniczych. I słusznie, bo te poprawki, jak wszyscy niezależni od PiS komentatorzy przewidywali, przywracają w istocie zawetowany sens ustaw. Jest nim poddanie kontroli jednej partii całego systemu sądownictwa. Tego pani Romaszewska, choć z PiS od dawna sympatyzuje, jednak zdzierżyć nie może. Buntuje się w niej nie tylko dawna opozycjonistka, ale i demokratka: „Po prostu demokracja polega na tym, że ludzie się wzajemnie kontrolują, a ludzie, którzy no są z jednego, że się tak wyrażę, mamy coś przeciwko temu, że są korporacje sędziowskie, korporacje takie, korporacje, można założyć korporację pisowską i to też nie jest dobra korporacja. Żadna korporacja nie jest dobrą korporacją”. Słusznie. Jednak z tego nie wynika, że prezydent Duda nie przyjmie choć części pisowskich poprawek. Sama Romaszewska to sugeruje. Daje do zrozumienia, że czerwoną linią jest dla prezydenta sprawa wyboru członków KRS w parlamencie: nie może ich wybierać jedna partia. Też słusznie. Ale czy ktoś, kto nie jest wyborcą czy sympatykiem PiS, uwierzy, że obecne zgrzyty w obozie władzy wstrzymają deformę ziobrystów? Bez niej cały plan polityczny Kaczyńskiego zawisłby w próżni. Prezes wie, że kolejne etapy demontażu obecnego porządku konstytucyjnego wymagają podporządkowania sądownictwa ministrowi (nie)sprawiedliwości. Zapalił Ziobrze zielone światło, Dudzie zapali żółte, a może czerwone. Przecież spory, a nawet dzikie awantury, w rodzinie się zdarzają. A Polska? Nasz narodowy problem polega na tym, że w obozie pisowskim Polska to Kaczyński.
- W sprawie noworodka, którego rodzice zabrali ze szpitala w Białogardzie, stoję po stronie lekarzy. Wolę dmuchać na zimne, bo chodzi o życie dziecka, a nie przejmować się tym, że komuś coś zawieruszyło się w głowie, że ma jakieś poglądy czy przesądy. Nie we wszystkim dziecko należy do rodziny, nie we wszystkim rodzina ma wszelkie uprawnienia. Przecież rodzina może zrobić z dzieckiem różne rzeczy, także straszne. Zrezygnujmy więc wreszcie z tych polskich mitów, które mówią rodzina jest cacy, bo nie jest. Trzeba przestać absolutyzować rolę matki z jej wszelkimi uprawnieniami do dziecka – mówi w wywiadzie dla Magazynu TVN24 prof. Zbigniew Mikołejko. Rodzice zabierają noworodka ze szpitala, bo nie chcą się zgodzić na wszystkie procedury medyczne. Lekarze nie pozostają dłużni, zgłaszają sprawę do sądu rodzinnego, rodzina dostaje kuratora, jest ścigana przez policję, ostatecznie ten kurator zostaje zdjęty, sprawa trafia na czołówki gazet, nagłówki głoszą, że uprowadzono Karpa-Świderek: Czy do takiej sprawy potrzeba nam filozofa? Pomyślałam, że tak, choć sprawa jest bardzo współczesna i ma praktyczny wymiar. Wśród komentarzy ekspertów znalazłam ten, profesor Ewy Helwich, krajowego konsultanta w dziedzinie neonatologii: „Zabrakło cierpliwości, spokojnej rozmowy z personelem”. To porozmawiajmy o tym, na ile państwo może ingerować w decyzje rodziców, a na ile są wszechwładni wobec swoich dzieci?Prof. Zbigniew Mikołejko, filozof, historyk religii: Zaczęła pani od tego, co ma tu do powiedzenia filozof… Europejska filozofia rodzi się w obrębie polis, czyli miasta-państwa, zatem powinnością filozofa jest odpowiedzialność za życie społeczne, za różne dramaty, odpowiedzialność intelektualna, ale i moralna za to, co się w polis, czyli w naszej wspólnocie, dzieje. Kwestia wolności obywatela, granic tej wolności, kwestia granicy państwa - te spory nie mogą się rozgrywać tylko w przestrzeniach praktycznych, sądów i szpitali……tylko trzeba się na czymś oprzeć …trzeba się oprzeć na pewnych porządkach moralnych, na jakimś rozumieniu dobra, zła, na poczuciu autonomii osoby, trzeba to poczucie autonomii osoby zdefiniować, nie mogą tego robić tylko urzędnicy i prawnicy. Gdzieś za tym stoi szerszy ład moralny. Czy raczej różne moralne łady, bo przecież mamy do czynienia z wielością poglądów na świat i zderzeniami rozmaitych poglądów, idei, duchowych kultur. W sprawie z Białogardu jest więc dramatyczne zderzenie różnych porządków, jeden powiada - a jest dość archaiczny, bardzo typowy dla polskiego potocznego myślenia - że dziecko jest niejako własnością rodziny, drugi usiłuje postawić natomiast jakąś tamę poczuciu posiadania, własności dziecka. Ten drugi mówi: nie we wszystkim dziecko należy do rodziny, nie we wszystkim rodzina ma wszelkie uprawnienia, bo przecież rodzina może - a wiemy to na podstawie mniej lub bardziej dramatycznych wydarzeń w Polsce i nie tylko w Polsce się dokonujących - zrobić z dzieckiem różne rzeczy, także straszne. Ale rzecz jasna nie da się jakimś strychulcem, skalpelem rozdzielić tego, co w sprawach dziecka należy do rodziny, i tego, co należy do państwa. Są też i jakieś szare strefy…Zbigniew Mikołejko: "Wolę dmuchać na zimne, bo chodzi o życie dziecka" / Wideo: tvn24 Tym bardziej, że my bardzo chętnie rozliczamy rodziców za to, co dzieje się z dzieckiem, oni są odpowiedzialni za to dziecko. Państwo, nawet jeżeli ma jakieś obowiązki wobec obywatela, wynikające z Konstytucji, rzadko kiedy z tych obowiązków jest przez nas rozliczane. Siłą rzeczy, jeśli ten rodzic na sobie niesie całą tę odpowiedzialność……albo całą nieodpowiedzialność… Bo tu są różne rzeczy. Nęka nas taki paradoks, że z jednej strony państwo nadmiernie ingeruje w tę sferę. Z drugiej natomiast w różnych dramatycznych momentach państwo nie ingeruje, prawda? Jakieś panie z opieki społecznej uważają, że nie ma problemu, tymczasem dziecko jest bite, maltretowane fizycznie, psychicznie, wykorzystywane seksualnie. To kończy się nierzadko jego śmiercią, kalectwem, jakimś strasznym nieszczęściem. I wtedy odbywa się publiczne darcie szat, a właściwie publiczne bicie piany, bo z tego nic w Polsce nie wynika. Żaden dramat dziecięcy, nawet taki jak słynny dramat dziecka Katarzyny W., matki małej Madzi, nie prowadzi do jakichś istotnych rozstrzygnięć. Bo tutaj jesteśmy też niewolnikami takiego oto mechanizmu, o którym kiedyś Leszek Kołakowski wspomniał, że typową cechą współczesnego człowieka jest domaganie się dwóch sprzecznych rzeczy naraz. Z jednej strony - tam, gdzie potrzebuje on jakichś dóbr czy świadczeń - domaga się więcej państwa i więcej od państwa, tam natomiast, gdzie ma coś od siebie dać i wziąć na siebie odpowiedzialność, żąda jak najmniej państwa. Te dwa porządki mocno się zderzają - tak, jak tutaj zresztą. W tej sprawie dziecka z Białogardu. Zbigniew Mikołejko: "Wolę dmuchać na zimne, bo chodzi o życie dziecka" / Wideo: tvn24 Konsultowałam się z lekarzami i raczej byli zdania, że ta sprawa niepotrzebnie trafiła do sądu. Jedna pani doktor z klinicznego szpitala w dużym mieście powiedziała mi, że jeżeli miałaby zgłaszać do sądu rodziców, którzy noworodków nie szczepią, robiłaby to co tydzień. Także nieumycie dziecka nie zagrażało życiu noworodka. Opowiedziała mi natomiast o innej sprawie, gdzie kobieta miała krwotok przy przedwczesnym porodzie, a mąż nie pozwalał podać jej krwi, a dziecka karmić inaczej niż piersią, bo nie pozwalała im na to religia. Ostatecznie udało się przekonać ojca do sztucznego karmienia dziecka, bo dziecko by zmarło z głodu. Gdyby się nie zgodził, ingerencja sądu mogłaby uratować dziecku życie. No tak, ale nie mamy tu nieskończonego czasu do dyspozycji - takiego, który pozwala rozważyć wszystkie aspekty, przeprowadzić procedury - bo dziecko może umrzeć lada moment. Więc ja w takim zderzeniu stoję raczej po stronie lekarzy. Dobro dziecka jest dla mnie tak radykalnym dobrem…Dziecku mogą stać się różne rzeczy. Nawet jeśli to jest zagrożenie stosunkowo niewielkie czy tylko podejrzewane, to jednak ono w jakiś sposób jest realne. Cóż natomiast stanie się rodzicom? Poza naruszeniem ich wyobrażenia o sposobie traktowania ich dziecka, o moralności, o wierze…Z jednej strony mamy do czynienia z przekonaniami, które mogą zostać dotknięte - z przeświadczeniem moralnym, religijnym, medycznym, obyczajowym, jakimkolwiek, a z drugiej strony mamy realne życie. I to powinniśmy postawić na wadze, to ze sobą porównać. Dla mnie sprawa jest oczywista. Wolę dmuchać na zimnie, bo chodzi o życie dziecka, a nie przejmować się tym, że komuś coś zawieruszyło się w głowie, że ma jakieś wyobrażenia, poglądy czy Korczak pytał „czym jest dziecko […]? Nakładamy na nie brzemię obowiązków jutrzejszego człowieka, nie dając żadnego z praw człowieka dzisiejszego”. Nasunęło mi się to sformułowanie, bo tu rodzice odmówili dziecku prawa do zdobyczy medycyny (szczepień ochronnych czy podania witaminy K), ale matka poddała się wszystkim medycznym procedurom…W Polsce, w każdych badaniach socjologicznych, wartości związane ze sferą rodzinną są na pierwszym miejscu. Ja nie jestem przeciwko rodzinie, ale ta rodzinność jest nadmiernie eksponowana, jest wyolbrzymiona i jej znaczenie jest przesadne. W związku z tym dochodzimy do kolejnego paradoksu: oto w imię tych wartości rodzinnych tak wyolbrzymionych, tak karykaturalnie nieraz eksponowanych, uderza się w gruncie rzeczy w najsłabszego z członków rodziny, czyli dziecko. Albo może się uderzyć.. Mi już słowo „może” wystarcza, bo ja ciągle mówię o potencjalności. Ale nie zawsze, jak wiemy, jest to potencjalność, czasami jest to realne zagrożenie. I tutaj dotykamy tego, o czym mówił Korczak, że dziecko w społeczeństwach nowoczesnych jest wciąż raczej przedmiotem niż podmiotem. Państwo - tu w postaci ingerujących lekarzy i sądu - dodaje więc dziecku podmiotowości. Ogromne uprawnienia dawane rodzinom w obyczajowej, mentalnej praktyce, zabierają natomiast często tę podmiotowość. Ja zatem chcę się upomnieć cały czas w tej opowieści o prawa dziecka - kosztem praw rodziców. Absolutna władza nad dzieckiem, przyznawana rodzinie, jest bowiem wyrazem absolutnej represyjności pewnego systemu kulturowo-społecznego. Jeśli chcemy rozciągnąć władzę nad dzieckiem w sposób absolutny i zminimalizować wpływ państwa na to, co się dziej z dzieckiem, to jesteśmy po stronie represji, autorytaryzmu, totalitarnej Mikołejko: "Chcę się upominać o prawa dziecka wbrew prawom rodziców" / Wideo: tvn24 Środowiska, które chcą, żeby tego państwa było mniej, mówią o tym, że tą autorytarną przemocą jest państwo, wskazując na bezduszne odbieranie dzieci rodzicom przez instytucje niemieckie czy skandynawskie…Jasne. Tyle tylko, że Polska nie jest Skandynawią czy Niemcami, nie ma tu takiego urzędu ds. dzieci i młodzieży jak w Niemczech. Tam powstał w latach trzydziestych i jest wyjęty właściwie spod prawa, ma absolutną władzę. W Polsce nie ma też tak drastycznych przypadków władzy państwa nad rodziną i dzieckiem jak w Norwegii czy Szwecji, nie ma tych krańcowych wydarzeń. Za to są inne szokujące wydarzenia z drugiej strony, z kręgu rodziny. Nie ma właściwie dnia, żebym nie słyszał o jakimś horrendalnym akcje przemocy wobec dzieci, przemocy za przyzwoleniem i udziałem matki czy ojca albo też praktykowanej przez oboje. Nie mówmy więc o Skandynawii w Polsce, bo nie jesteśmy w Skandynawii, nie mówmy o Niemczech w Polsce, nie straszmy tym, co tam się dzieje za sprawą państwa, tylko zastanówmy się, co zrobić z taka sytuacją, w której nie ma państwa, a powinno ono być. Te urzędy zajmujące się opieką nad dziećmi często lokalne, zobowiązane, z różnymi paniami, które są często nieodpowiedzialne albo bezradne……albo przeciążone…Albo niedouczone, bo często w małych miasteczkach, gdzie brakuje pracy, załatwia się takie stanowiska przez jakieś układy……albo też zmagają się z nieprzychylnością środowiska, które chroni Są różne sąsiedzkie zmowy milczenia. To w ogóle jest szerszy sprawę chłopczyka, który został skatowany. Kiedy zadzwoniłam na Śląsk, do urzędu, żeby się dowiedzieć, jak mogło dochodzić do takiej przemocy długotrwałej, czemu nikt nie reagował, usłyszałam, że takie lotne patrole antyprzemocowe wielokrotnie były w tej kamienicy, ale nikt nic z sąsiadów nie powiedział…Zmowa milczenia… Tutaj dotykamy problemu odwiecznej nieufności wobec państwa w Polsce. Istnieją pewne enklawy społeczne, zaskorupiałe od lat, zamknięte i na świat zewnętrzny, i na elementarne poczucie dobra i zła. Pamiętamy słynne historie z małych wsi, gdzie jest kilka chałup na krzyż, a kisi się kolejne dziecko w beczce… Pamiętamy te drastyczne sprawy, w których wszyscy wiedzieli, że kobieta jest w ciąży, że dziecko znika, ale nikt niczego nie powiedział. To tak jak „omerta”, czyli mafijna zmowa milczenia - drastyczna, koszmarna… Mówmy więc o tym, a nie o Mikołejko: "Zrezygnujmy z tych polskich mitów" / Wideo: tvn24 Panie Profesorze, Pan mówił o swoim doświadczeniu z dzieciństwa, bycia katowanym przez matkę, pisał Pan też o tym w książce…„Jak błądzić skutecznie” - w tym tomie rozmów z panią Dorotą Kowalską…Tak, to było dla mnie bardzo poruszające… Jakie są potem skutki przemocy w życiu dorosłym?Człowiek tak doświadczony jest człowiekiem o niezwykle niskim poczuciu wartości, pomijając już fizyczne skutki przemocy. Po drugie, wszyscy nieodmiennie – i z tym przychodzi mu walczyć przez cały czas - rozpoznają w nim kogoś, kto jest właśnie tej niższej wartości. To towarzyszy mu od dziecka, także wtedy, kiedy wyszedł już z tego czasu i środowiska przemocy. To jest jakaś trwała właściwość, jakiś sposób bycia, podejścia do świata, relacji z innymi ludźmi. Ot, takie choćby swoiste umizgiwanie się do innych, by zostać dowartościowanym. To okrucieństwo, które zabierało mu dzieciństwo, niesie on właściwie do śmierci, tak sądzę. Bo to nie przestaje w nim być… Można to, jak się elegancko mówi, „przepracować” w sobie, ale takie „przepracowanie” może być tylko częściowe. Bo to rodzaj kalectwa, naznaczenia… Tutaj trzeba mówić nawet o stygmatyzacji, gdyż chodzi się jakby z piętnem wypalonym na czole. Ono, owszem, może przyblaknąć, może nie być tak prowokacyjne, ale ono jest, jest gdzieś tak w głębi i rzutuje na wszystkie nasze zachowania późniejsze. Przemoc zabiera dzieciństwo. To nie jest tak, że gdzieś tam odpłynęła, że kaci odeszli w siną dal, że zupełnie wyszło się z tego. Struktury przemocy są przy tym bardzo rozległe, bo sprawcami są wszyscy, którzy milczą. Ja miałem to szczęście, że moi dziadkowie protestowali i jakoś mnie częściowo chronili, a w pewnym momencie zaczęli być skuteczni w tym jak nie ma dziadków, to nie ma nadziei?Nie ma. Jest tylko ucieczka do wnętrza, w jakieś fantazmaty czy urojenia. Jest tylko ból, przerażenie, poczucie absolutnej apokalipsy. Cały świat staje się światem strasznym, bo jest nieczuły. Jest obojętny, milczący, jeszcze ktoś taki żyje w micie cudownego dzieciństwa, które go nie dotyczy…Ono gdzieś jest, ale gdzieś bardzo obok - w książkach, w życiu innych dzieci… Ale poza mną. To „cudowne dzieciństwo” jest bardzo świeże, zaczyna się gdzieś na przełomie XVIII i XIX wieku. W XIX wieku dziecko dopiero nabiera wartości, ale też zostaje zmitologizowane. Wcześniej dziecka nie ma w kulturze Zachodu jako osobnego i ważnego istnienia - wbrew temu, co się opowiada o instynktach. Biologiczny podkład macierzyństwa, ojcostwa, są zdominowane bowiem przez kulturowe wzory. Była choćby słynna sprawa Gillesa de Rais, prototypu Sinobrodego. To był towarzysz Joanny d’Arc, bardzo dzielny rycerz, ale też człowiek, który porwał i zamordował, już po śmierci Joanny, kilkaset dzieciaków w jakiś satanistycznych rytuałach. Wielki pan, możny. Czytałem protokoły świadków, rodziców tych dzieci. I ojciec na przykład mówi: był u mnie chłopiec, malutki, miał z 5 lat, poszedł gdzieś sobie. Koniec, kropka, zniknął... Nie znało się imion dzieci, w zamożnych rodzinach oddawało się dzieci mamkom na wychowanie, dzieci królewskie we Francji chodziły na co dzień, poza uroczystościami, kiedy trzeba było je pokazać publicznie, w łachmanach i jadły to, co zwędziły ze Mikołejko: "W społeczeństwie dziecko jest raczej przedmiotem niż podmiotem" / Wideo: tvn24 Teraz w drugą stronę jest, przynajmniej w tej części deklaratywnej? Z badań mojego instytutu nad biedą w Polsce wynika, że jedną trzecią polskich ubogich stanowią dzieci. To 850 tysięcy. Na drugim miejscu są rodziny pracownicze, wykonujące najprostsze zawody. Nie samotne matki, nie emeryci. Społeczne wyobrażenia o biedzie rozmijają się więc z rzeczywistością. W skali świata mamy do czynienia z masowym niewolnictwem dzieci, z masowym wyzyskiem seksualnym. Moja rosyjska doktorantka musiała na przykład, lecąc do Australii i przesiadając się w Bangkoku, podróżować z samymi samotnymi samcami w kapeluszach. Oni po coś do tej Tajlandii się wybierali - i dobrze wiadomo po co. Niby to jest tropione, ale w istocie istnieje ciche przyzwolenie rozmaitych struktur na pedofilię. Długo było też przyzwolenie Kościołów na molestowanie - i do końca nie jest to rozliczone, obnażone. Nie tylko same instytucje się zresztą bronią, ale społeczności potrafią bronić księży pedofilów, zwłaszcza te zamknięte. Facet już siedzi, a wieś go broni, nie tylko biskupi, ale i wierni. I znamienne jest tu oskarżanie ofiar, nie sprawców. Dziecko jest wciąż ukrytym niewolnikiem w krajach Zachodu, a jawnym niewolnikiem w egzotycznych krajach. A kolejne dramaty to dzieci-żołnierze, dzieci Aleppo, symboliczne ofiary dzisiejszej wolny. My z kolei mamy mit małego powstańca, heroicznego, dzielnego dziecka z barykad. Ale za tym okrucieństwem wojny stało na co dzień potworne nieszczęście wielu innych dzieci wojny i patrzenie na nie w kategoriach tylko mitu małego bohatera to horrendalne wręcz kłamstwo. Tak, tu też możemy zobaczyć, jak mity zakłamują prawdę o do przypadku, od którego wyszliśmy: zastanawiam się, czy nie było to wołanie rodziców o podmiotowość. Bo w szpitalach procedury często przeważają nad człowiekiem, człowiek jest przedmiotem działań. W momencie, kiedy rodzi się dziecko, które bardzo kochamy, na które czekamy, chcielibyśmy, żeby wszystko, co się z nim dzieje, było z nami ustalane, żebyśmy mieli przekonanie, że to dla dziecka jest dobre. Może zabrakło człowieka po drugiej stronie? Nie oczekujmy tego, że instytucje będą miały arcyludzką Mikołejko: "Instytucja nie może z natury być spontanicznym działaniem" / Wideo: tvn24 Nie powinniśmy tego oczekiwać?Może wyraziłem się przesadnie, powinienem powiedzieć: nie oczekujmy z nazbyt wielką gorliwością. Dotknęła tu Pani czegoś istotnego - czegoś, co się nazywa „biowładzą” lub „biopolityką”. To jest jeden z podstawowych, dramatycznych paradoksów współczesnego świata. W starożytnej Grecji na przykład troska nad osobą i jej cierpieniem należała do oikos, „domu”, czyli do rodziny. Od progu nowoczesności’ zaczyna te troskę przejmować natomiast państwo, a to ma dwa skutki. Pierwszy taki, że życie ludzkie się wydłuża, stajemy się zdrowsi, bardziej wyedukowani i świadomi. Drugi natomiast taki, że stajemy się przedmiotami w rękach „systemu”, zostaje umniejszona władza rodziny. Bezosobowa, formalna Instytucja nie może też kierować się z natury swojej spontanicznością, musi opierać się na procedurach, ogólnych schematach……ale też może być tam człowiek…Poszukiwanie tam człowieczeństwa nie powinno się odbywać przez atakowanie i odrzucanie struktur, procedur. Nie może być mówieniem, że ja wiem, co najlepiej służy mojemu dziecku, bo to tak nie jest: raz wie lepiej lekarz, raz prawnik czy nauczyciel, innym razem rodzina. Nikt nie powinien być tutaj z miejsca pozbawiony prawa do dobrej woli. Nie rozstrzyganiem, kto ma rację, natomiast nasze działania powinny być poszukiwaniem pewnej wspólnoty. Musi być tworzona wspólnota miedzy rodziną a jak to ma się stać? Przez debatę publiczną, bo nie mamy innych narzędzi. To nie może się dokonać na zasadzie porwania czy - z drugiej strony - na zasadzie brutalnej decyzji administracyjnej. Między jednostką a instytucją (prawem, medycyną, systemem opieki i edukacji) rozciąga się pole wspólne. Problem w tym, że w takich krajach jak Polska w miejscu pola wspólnego jest często przepaść albo wznosi się mur. I nadaje się charakter dogmatu swojemu systemowi wartości, nie buduje pola dialogu, nikt go nie jest bowiem tak, że rodzina jest najważniejsza ani też tak, że medycyna jest najważniejsza. Prawda leży gdzieś po środku. I wreszcie zrezygnujmy z tych polskich mitów, które mówią: rodzina jest cacy - bo nie jest automatycznie cacy. Taka o niej obiegowa opinia jest bytem ideologicznym, przyklepanym po wierzchu - polska rodzina jest taka jak wszystkie rodziny w zachodnim świecie, ani dobra, ani zła. Nie da się postawić na niej po prostu stempelka świetlistości, a statystyki nie kłamią, ukazując jednak dość masowy wymiar przemocy, rozpadu, o przelotnych związkach nieformalnych, o rodzeniu się w nich 40 procent dzieci, o sieroctwie Mikołejko: "To zderzenie różnych porządków" / Wideo: tvn24 Skąd bierze się kwestionowanie zdobyczy współczesnej medycyny, w tym zasadności szczepień?Żyjemy od lat sześćdziesiątych w społeczeństwie, gdzie wszystko jest dozwolone i może być podważone, gdzie nie ma trwałych autorytetów i systemów wartości. Ale też wcale nie jesteśmy - my, społeczeństwa Zachodu - tacy nowocześni, jak nam się wydaje. Żyjemy w cieniu starych przesądów, mitów i wierzeń, także medycznych, odzywają się one w nas co rusz. Rozumiemy też naukę, w tym medycynę, na XIX-wieczny sposób - jako zbiór praw uniwersalnych, absolutnych i niezbitych. A tymczasem nauka jest raczej czymś płynnym - chmarą zmieniających się modeli i hipotez, a jej rozwój polega na przechodzeniu od jednej hipotezy do drugiej, a nie ustalaniu twardych, niepodważalnych przekładając to na szczepienia?Ja wierzę różnym mędrcom. Stary Arystoteles mawiał, że miasto (polis, państwo) tworzą różni ludzie - gdyby nie byli różni, nie byłoby miasta, nie byłoby ładu społecznego. Wszelkie wezwania do jedności są więc fałszywe, bo one zamulają to, co najbardziej prawdziwe w nas. To, co najbardziej indywidualne. Tamują możliwość dialogu, rozmowy, więc wrażenie, że powinniśmy na temat szczepienia odbyć porządną debatę społeczną, bo to jest problem dramatyczny i ostatecznie opowiedzieć się za jakimiś rozstrzygnięciem. Tym podstawowym powinno być oczywiście prawo dziecka do dobrego życia – to dla mnie dogmat, nie dam sobie powiedzieć, że może być inaczej. Boję się jednak, że w sytuacji, w której posługujemy się obiegowymi „prawdulami”, w której podlegamy mocnemu ciśnieniu ideologicznych porządków, ideologicznych wiar, ta debata jest bardzo trudna, jeśli nie niemożliwa. Ale musi kiedyś ona co, jak nie nastąpi?No to będą się nieustannie pojawiały takie sprawy jak z Białogardu, jak śmierć małej Madzi, jak sprawa dzieci trzymanych w beczkach, jak sprawa wyłączania dzieci z konieczności edukacji. Ale spraw do debaty jest więcej - chociażby społeczne sieroctwo wynikające z emigracji rodziców...Można to wszystko do jednego worka? To wszystko się mieści w jednym worku! I wszystko są to sprawy. o których się należycie i otwarcie nie mówi…Zbigniew Mikołejko: "Wszelkie wezwania do jedności są fałszywe" / Wideo: tvn24 O tym się nie mówi, bo nie mamy odwagi czy wygodniej jest nam o tym nie mówić? Wygoda, troska o pewną część własnego organizmu, tę najbardziej „niepolityczną”. Dobrze jest więc jakoby poprzestać na tym, co było, bo to jest bezpieczne, co nie wytrąca mnie z przyjaznego dla mnie porządku istnienia, nie zobowiązuje mnie do czegoś. W innych przypadkach reaguje się na wiele rzeczy niezwykle do sprawy z Białogardu: w kontekście konieczności społecznej debaty może stać się ona jej początkiem? Ja chciałbym mieć taką nadzieję. Wolałbym, żeby tak było, ale doświadczenie mnie uczy, że niestety… Tak stało się chociażby po wrzawie samobójstwa Ani z Gdańska, kiedy wydawało mi się, że coś się zrobi w szkołach z wychowaniem, przemocą seksualną… Czy po sprawie Katarzyny W., która pokazała, że trzeba przestać absolutyzować rolę matki z jej wszelkimi uprawnieniami do dziecka… No i oczywiście, po wylaniu rozmaitych mniej lub bardziej nieszlachetnych uczuć, nic z tego nie bardzo za rozmowę. I ja Mikołejko (ur. w 1951 r. w Lidzbarku Warmińskim), filozof i historyk religii, eseista. Kierownik Zakładu Badań nad Religią i profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, członek Akademii Amerykańskiej w Rzymie, wykładowca różnych uczelni warszawskich. Autor blisko tysiąca publikacji w dziewięciu językach.
Zbliża się czerwiec, a wraz z nim Dzień Dziecka. Ostatnio, szczególnie w przedszkolach, panuje „moda” na organizowanie przedstawień z cyklu Rodzice dla Dzieci, w których to właśnie rodzice wcielają się w postacie z bajek, wierszyków itd. Jeśli w Twoim przedszkolu lub szkole jeszcze nikt nie wpadł na pomysł zorganizowania takiego miłego wydarzenia to podsunę Wam kilka pomysłów jak to zrobić. Miałam przyjemność zorganizować trzy takie spektakle, więc podzielę się z Wami moim doświadczeniem. Zacznijcie… od spotkania organizacyjnego dla osób chcących wziąć udział w planowanym przedstawieniu. Podczas tego spotkania warto: • stworzyć listę osób chętnych wziąć udział w przedsięwzięciu z danymi kontaktowymi (adres e-mail, telefon)• zrobić burzę mózgów w kwestii scenariusza i wyznaczyć osobę, która go przygotuje - można wziąć na warsztat krótsze lub dłuższe słuchowisko, znaną wszystkim lub nie bajkę, baśń czy legendę, wymyślić własne skecze lub napisać scenariusz w oparciu o wybrane wiersze dla dzieci. Ja za każdym razem sięgałam do wierszy Brzechwy i Tuwima pisząc własne wprowadzenie i przerywniki pomiędzy nimi, by aktorzy poszczególnych wierszyków mogli swobodnie zejść i wejść na scenę. Takie rozwiązanie ma wiele zalet w przypadku, kiedy do przedstawienia zgłosi się wiele osób (w moich dwóch przedszkolnych przedstawieniach było to zawsze około 40 osób). Ilość wierszy zawsze można zwiększyć. A Brzechwa i Tuwim to „wdzięczny materiał”. Jednym z moich scenariuszy podzielę się z Wami TU. To oczywiście bardzo amatorki scenariusz. Możecie śmiało go wykorzystać• wyznaczyć dni i godzinę prób oraz miejsce• wyznaczyć miejsce przedstawienia. Sceną może być część sali w przedszkolu, bardzo dobrym pomysłem jest także zorganizowanie spektaklu w ogrodzie, a jeśli tylko jest taka możliwość - na specjalnym podeście• wyznaczyć reżysera, lub osobę organizatora „kierownika” i jego „asystenta”, lub kogokolwiek innego, w każdym razie kogoś, kto będzie czuwał nad ogólnym przebiegiem prób, przygotowaniem scenariusza, kostiumów, scenografii itd. Na drugie spotkanie należy przynieść gotowy scenariusz... • należy przynieść wydrukowany scenariusz dla każdej osoby biorącej udział w przedstawieniu. Organizator „kierownik” (tak czule będę nazywać tę osobę) może wcześniej rozesłać go mailem i poprosić, by każdy wydrukował tekst we własnym zakresie i zabrał go na próbę. Warto wysłać wcześniej scenariusz także dlatego, by każdy z uczestników mógł przed spotkaniem zapoznać się z tekstem i pomyśleć w jaką rolę chciałby się wcielić. Następnie należy rozdzielić role pomiędzy aktorów. Nigdy nie widziałam z tego powodu kłótni. Wiersze stwarzają wiele możliwości. Jeśli jest np. 5 wierszy to i przynajmniej 5 głównych ról. Wiele osób zainteresowanych jest także rolami, w których cytuję: „nic nie trzeba mówić”. Takich też jest wiele. Każdy znajduje coś dla siebie• po rozdzieleniu ról warto przeczytać scenariusz kilka razy• do organizatora „kierownika” należy zmotywowanie aktorów do nauczenia się tekstu na pamięć, by na następnej próbie próbować inscenizacji Kolejne spotkania to próby inscenizacji… • kolejne spotkania to próby inscenizacji. Warto rzucić się od razu na głęboką wodę, szczególnie jeśli jest mało czasu, czyli motywować aktorów (to zadanie organizatora „kierownika”), by przychodzili z przygotowanym tekstem, wizją kostiumu i może już nawet jego elementami, rekwizytami. W miejscu prób trzeba określić gdzie jest scena, gdzie widownia, by w ich trakcie już ustalać kto z której strony wchodzi na scenę, którędy z niej schodzi, gdzie mniej więcej będą znajdowały się elementy scenografii itd. To szczegóły, które są bardzo ważne i tworzą jedną spójną całość Kostiumy i scenografia… • gdy rodzice organizują przedstawienia dla dzieci wszystko tworzą zupełnie sami i to jest w tym najwspanialsze. Nie tylko występują w roli aktorów, ale sprawdzają się także jako kostiumolodzy i scenografowie. To wcale nie jest takie strasznie trudne na jakie może wyglądać. Jeśli chodzi o kostiumy warto zajrzeć do szafy swojej, ale także koleżanki, mamy, cioci, męża czy kolegi. Wszędzie, byle znaleźć coś odpowiedniego dla swojego bohatera, nawet jeśli to jest seler, pietruszka czy wąż. W ruch mogą pójść maszyny, igły, nici, bibuła, kleje itd. Jeśli ktoś nie ma pomysłu czy zdolności, by samemu przygotować strój warto poprosić o pomoc kolegów aktorów podczas prób, zgłosić problem, oznajmić co jest potrzebne i się powymieniać zdobyczami. W zespole zawsze jest mnóstow życzliwych i pomocnych ludzi. Z doświadczenia wiem, że osoby, które na początku obawiają się bardzo o swoje kostiumy, w efekcie zachwycają swoimi pracami. Okazuje się, że rodzice potrafią zrobić naprawdę wiele dla swoich pociech. I przebranie się za szafę, żyrafę, świnię czy fortepian zupełnie nie stanowi problemu • scenografia to wyzwanie. Ale dla grupy osób chcących zrobić coś fajnego dla dzieciaków to nie problem. Warto zorganizować jedno albo dwa spotkania na wspólne tworzenie jej elementów. To także okazja, by dobrze się poznać, zintegrować. Zyska na tym przedstawienie, gdyż dobre fluidy pomiędzy występującymi zaowocują świetnym występem. To też kolejna szansa dla nieśmiałych, by przełamać swój strach przed występem. Jedyne co trzeba to przynieść materiały do pracy (kartony, farby, bibuły, kleje, nici, sznurki, nożyczki itd.) oraz kawę, herbatę, coś słodkiego, by umilić sobie ten czas. Testowałam trzy razy, gwarantuję Wam świetną zabawę Próba generalna… • próba generalna to bardzo ważne wydarzenie, na które powinni stawić się wszyscy występujący w pełnej gotowości, z wyuczonym tekstem, w kompletnym kostiumie, z rekwizytami. Powinna się ona odbyć na docelowej scenie przy gotowej scenografii. To jedyna okazja, by naprawić ewentualne błędy, sprawdzić czy spódnica dobrze się trzyma, a kapelusz nie spada, czy część dekoracji nie wywraca się prosto na aktorów, czy podkład muzyczny pasuje, czy aktorzy na pewno dobrze pamiętają kiedy i po kim wychodzą na scenę itd. Z reguły odbywa się ona dzień lub dwa dni przed planowanym spektaklem Przedstawienie dla dzieciaków… • należy ustalić godzinę, o której aktorzy powinni się stawić w dniu przedstawienia w „garderobach”, by na spokojnie przygotować się do tego ważnego wydarzenia. Z tak dobrym przygotowaniem spektakl z pewnością się uda, a miny dzieci będą bezcenne. Bo oczywiście całe to zamieszanie należy zachować przed nimi w tajemnicy. Emocje towarzyszące temu wydarzeniu zapamiętacie z pewnością na całe życie Rada dla organizatora „kierownika”… • jesteś bardzo ważną postacią. Wśród wszystkich osób, które się do Ciebie zgłoszą będą też takie osoby, które bardzo będą chciały wystąpić w przedstawieniu, by zrobić wielką przyjemność swojemu dziecku, ale będą to osoby nieśmiałe, bez wiary w swoje siły i umiejętności. I Twoja w tym głowa, by ich przekonać, że mogą zrobić wiele, by wyciągnąć z nich to co najlepsze. Warto zagrzewać do boju swoich aktorów dobrą energią i słowem. Ważne, by motywować ich do działania. Warto robić notatki na scenariuszu podczas prób, by po każdej z nich zrobić podsumowanie typu: kto sobie już dobrze radzi, kto co powinien poprawić, co należy jeszcze donieść na kolejne próby, zmienić, dołączyć, poprawić, itd. Można na bieżąco przekazać spostrzeżenia face to face aktorom po każdej zakończonej próbie, albo przesyłać podsumowania mailem. I także mailem warto przypominać o kolejnych próbach, nowych ustaleniach. To wielka praca, ale bardzo ważna i dzięki temu przedstawienie wychodzi wspaniale. Warto mieć także obok siebie dobrą duszyczkę, która coś podpowie, wesprze, gdy przyjdzie taka potrzeba. I co najważniejsze. Wciąż trzeba podkreślać, że wszyscy robią to dla dzieciaków i po to, by się przede wszystkim dobrze bawić, nawet jeśli to oznacza zrobienie z siebie wariata, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. A na zakończenia dobrze jest podziękować wspaniałym aktorom i nagrodzić ich np. cukierkami. Powodzenia. Wiecie co? Już Wam zazdroszczę, bo to wspaniałe przeżycie i przygoda. Przez kilka długich lat marzyłam o tym, by zostać aktorką. Życie potoczyło się inaczej, ale przedszkole i szkoła dały mi szansę zrealizować się w roli reżysera. Przyniosło mi to wiele szczęścia. Wszystkie przedstawienia zawsze bardzo się udały, ale to bez wątpienia też zasługa ludzi, z którymi się pracuje. A ja trafiłam na wspaniałych. Ale jak mieliby oni być inni, skoro chcieli coś tak cudownego zrobić dla swoich dzieci… Skorzystam z okazji i jeszcze raz złożę wielkie podziękowania dla nich, szczególnie też dla Asi i Iwony, a także dla Pani Marty, dyrektora przedszkola Bystrzaki w Gdyni-Dąbrowie. W zeszłym roku wpadłam na pomysł zorganizowania takiego przedstawienia dla dzieci Mam i Tatów Frajdowiczów. Co Wy na to drogie Mamy i Tatowie? Wiem, że w tym sezonie już mi się to nie uda, ale jeśli byłaby chęć z Waszej strony, to kto wie, może w przyszłym roku?
#1 Cześć, za dwa miesiące mam termin porodu, wybrałam szpital Św. Rodziny w Poznaniu. Czy są tu mamy które rodziły w tym miejscu, lub też zamierzają ? Albo może słyszałyście od kogoś czy warto wybrać to miejsce ? Mój lekarz tam nie pracuje, Ale właśnie tutaj wysyła swoje pacjentki z uwagi na znajomych innych lekarzy. Chciałam się od Was dowiedzieć jaka jest tam opieka, jak się zaopatrują na SN, czy póki jeszcze można to warto mieć osobę towarzyszącą do porodu ? No i czy coś się zmieniło w wyprawce do szpitala, czy mogłybyście polecić jakieś rzeczy które koniecznie trzeba wziąć ze sobą bo szpital ich nie zapewnia ? Będę Wam bardzo wdzięczna za odpowiedzi reklama #2 Hej ja tam rodzilam 8 lat temu fakt faktem ale mam koleżankę co rodzic tam będzie teraz. Powiem ci że co do porodu rodzinnego w dobie covid wróciły one na jakiś czas i teraz w sumie na stronie się najwięcej dowiesz czy nadal tak można. Tam się nic za to kiedyś nie płacili w porównaniu do np polnej i lutyckiej. Co do rzeczy do zabrania ja miałam tylko to co do siebie i ubranka na wyjście bobaski są tam cudnie traktowane myte przebierane czysciutkie pachnace hehe jedyna zasada która do tej pory tam panuje to na czas pobytu jak masz gości to jest taka sala do odwiedzin bobaska wolno ci tylko pokazać przez drzwi bo wyjść Ci z nim nie pozwolą. Całą reszta rzeczy jak pieluszki itp też tam była podkłady ciążowe ja polecam z całego serca ubistwiam położne stamtąd chodź sama izba przyjęć i badania na dole u lekarza nim puszczą cie na porodowke odbywają się rozlegle, sale są małe ale przyjazne nikt Ci inny nie wrzeszczy nad uchem itp #3 Hej ja tam rodzilam 8 lat temu fakt faktem ale mam koleżankę co rodzic tam będzie teraz. Powiem ci że co do porodu rodzinnego w dobie covid wróciły one na jakiś czas i teraz w sumie na stronie się najwięcej dowiesz czy nadal tak można. Tam się nic za to kiedyś nie płacili w porównaniu do np polnej i lutyckiej. Co do rzeczy do zabrania ja miałam tylko to co do siebie i ubranka na wyjście bobaski są tam cudnie traktowane myte przebierane czysciutkie pachnace hehe jedyna zasada która do tej pory tam panuje to na czas pobytu jak masz gości to jest taka sala do odwiedzin bobaska wolno ci tylko pokazać przez drzwi bo wyjść Ci z nim nie pozwolą. Całą reszta rzeczy jak pieluszki itp też tam była podkłady ciążowe ja polecam z całego serca ubistwiam położne stamtąd chodź sama izba przyjęć i badania na dole u lekarza nim puszczą cie na porodowke odbywają się rozlegle, sale są małe ale przyjazne nikt Ci inny nie wrzeszczy nad uchem itp Bardzo dziękuję Ci za odpowiedź Asic Zaciekawiona BB #4 Rodziłam w tym szpitalu rok temu. Przeważnie słyszałam dobre opinie. Sama jednak mam mieszane uczucia. Panie w izbie przyjęć niezbyt miłe. Zachowywały się jakbym przyszła je pozarażać. Na sali przedporodowej też niezadowoleni, bo podejrzewano, że mam skurcze przepowiadające. Poszłam ze skierowaniem na cc (ułożenie pośladkowe). Pomimo tego nie chcieli mnie ciąć bo to był 37 tydz. Dopiero jak się okazało, że faktycznie rodzę to zmienili podejście. Chwila moment i byłam na stole operacyjnym. Trzęsłam się ze strachu... Ale lekarze zagadywali i żartowali. Pielęgniarka gładziła mnie po twarzy. Anioł! Dziecko zobaczyłam dopiero następnego dnia. Na oddziale położne bardzo miłe i pomocne (poza jednym ewenementem). Ogromny minus to brak doradczyni laktacyjnej, bo miałam okropny problem z karmieniem. No i brak przewijaka i łazienki w pokoju..zgięta w pół musiałam iść do toalety na drugi koniec korytarza. W pokoju były dostępne podkłady, ale po pieluchy trzeba chodzić na oddział noworodkowy, więc polecam wziąć również swoje. Akurat w tamtym czasie w ogóle nie było odwiedzin, ale w razie potrzeby to można coś przekazać przez portiernię. #5 Rodziłam w tym szpitalu rok temu. Przeważnie słyszałam dobre opinie. Sama jednak mam mieszane uczucia. Panie w izbie przyjęć niezbyt miłe. Zachowywały się jakbym przyszła je pozarażać. Na sali przedporodowej też niezadowoleni, bo podejrzewano, że mam skurcze przepowiadające. Poszłam ze skierowaniem na cc (ułożenie pośladkowe). Pomimo tego nie chcieli mnie ciąć bo to był 37 tydz. Dopiero jak się okazało, że faktycznie rodzę to zmienili podejście. Chwila moment i byłam na stole operacyjnym. Trzęsłam się ze strachu... Ale lekarze zagadywali i żartowali. Pielęgniarka gładziła mnie po twarzy. Anioł! Dziecko zobaczyłam dopiero następnego dnia. Na oddziale położne bardzo miłe i pomocne (poza jednym ewenementem). Ogromny minus to brak doradczyni laktacyjnej, bo miałam okropny problem z karmieniem. No i brak przewijaka i łazienki w pokoju..zgięta w pół musiałam iść do toalety na drugi koniec korytarza. W pokoju były dostępne podkłady, ale po pieluchy trzeba chodzić na oddział noworodkowy, więc polecam wziąć również swoje. Akurat w tamtym czasie w ogóle nie było odwiedzin, ale w razie potrzeby to można coś przekazać przez portiernię. Dziękuję za odpowiedź. Zamierzam wlasnie wziac pampersy i kilka sztuk podkladow zeby w razie czego nie chodzic i nie prosic A orientujesz się czy wszystkie sale są bez łazienek? Tzn że łazienki znajdują się na korytarzu? Jak rodziłam pierwsze dziecko na polnej to zdaje się że w każdej sali była łazienka. Asic Zaciekawiona BB #6 Wydaje mi się, że powninny być również z łazienkami. Może ja źle trafiłam (sala pocięciowa obok dyżurki) #7 Cześć, za dwa miesiące mam termin porodu, wybrałam szpital Św. Rodziny w Poznaniu. Czy są tu mamy które rodziły w tym miejscu, lub też zamierzają ? Albo może słyszałyście od kogoś czy warto wybrać to miejsce ? Mój lekarz tam nie pracuje, Ale właśnie tutaj wysyła swoje pacjentki z uwagi na znajomych innych lekarzy. Chciałam się od Was dowiedzieć jaka jest tam opieka, jak się zaopatrują na SN, czy póki jeszcze można to warto mieć osobę towarzyszącą do porodu ? No i czy coś się zmieniło w wyprawce do szpitala, czy mogłybyście polecić jakieś rzeczy które koniecznie trzeba wziąć ze sobą bo szpital ich nie zapewnia ? Będę Wam bardzo wdzięczna za odpowiedzi Witam ja tam rodziłam 6 lat temu i powiem szczerze ze dobrze wspominam ten czas położne bardzo pomocne i mile po porodzie mialam możliwość wybrania czy chce syna przy sobie czy wole odpocząć po porodzie niestety na koncu zadecydowały za mnie bo bylam zbyt slaba mężowi syna pokazali odrazu i później w korytarzu w specjalnym wózku mogłam syna pokazać rodzinę teraz jestem w 5+5 juz i jak ciąża bedzie ok i mój lekarz prowadzący mi pozwoli bo ten sam doktor prowadzil mi synka co teraz maleństwo innemu nie ufam i z nim ustalam jaki szpital najlepiej i pozwoli mi rodzic w sw rodzinie to na pewno będę tam rodzic pozdrawiam #8 Witam ja tam rodziłam 6 lat temu i powiem szczerze ze dobrze wspominam ten czas położne bardzo pomocne i mile po porodzie mialam możliwość wybrania czy chce syna przy sobie czy wole odpocząć po porodzie niestety na koncu zadecydowały za mnie bo bylam zbyt slaba mężowi syna pokazali odrazu i później w korytarzu w specjalnym wózku mogłam syna pokazać rodzinę teraz jestem w 5+5 juz i jak ciąża bedzie ok i mój lekarz prowadzący mi pozwoli bo ten sam doktor prowadzil mi synka co teraz maleństwo innemu nie ufam i z nim ustalam jaki szpital najlepiej i pozwoli mi rodzic w sw rodzinie to na pewno będę tam rodzic pozdrawiam Super, dziękuję za odpowiedź. Gratuluję ciąży i życzę wszystkiego dobrego #9 Moje koleżanki tam rodziły 10 lat temu, 2 lata i miesiąc każda z nich bardzooo niezadowolona każda miała komplikację po porodzie. Albo źle zszyta po cc albo pozostawione coś w macicy ale co osoba to będzie inna opinia. Ja rodzilam na Raszei i było super reklama #10 Hey Ja chciałam rodzic tam 12 lat mnie odesłali dzień przed porodem do domu Twierdząc ze jeszcze czas i kazali podpisać dokumenty ze wychodzenia na własne Życzenie "bo maja taka procedurę ".Na następny dzień wnet bym urodziła w się ze na oddziale panowała sepsa dlatego nie chcieli mnie przyjąć i bali się ze to się jak z filmu.
Podkład, który był moim wielkim rozczarowaniem. Moja mieszana skóra weszła z nim w konflikt od pierwszego użycia: warzył się niemiłosiernie, zbierał się w porach i miałam wielki problem by rozprowadzić go równomiernie. Poddałam się i przekazałam go kuzynce, właścicielce skóry suchej, której pokazał zgoła odmienne oblicze :) Opakowanie Wygodne opakowanie z dozownikiem. Dzięki któremu unikniemy rozlania podkładu, pobrudzenia ubrań i przedmiotów znajdujących się w otoczeniu, ale czy zużyjemy cały podkład znajdujący się w takim opakowaniu? Dozownik umożliwia odmierzenie odpowiedniej ilości podkładu, jednak ustalenie odpowiedniej dawki wymaga kilku prób. Zapach Brak zapachu. Konsystencja Podkład nie jest gęsty przez co jest bardzo wydajny, ale za razem jest dobrze kryjącym kosmetykiem. Uwaga z dobieraniem odcieni - są dużo jaśniejsze niż większość dostępnych na polskim rynku Działanie Podkładu używa się wygodnie. Po kilku próbach można dojść do wprawy i za pomocą dozownika odmierzyć odpowiednią ilość podkładu. Jest bardzo wydajny, wystarczy niewielka dawka do pokrycia całej twarzy. Podkład nie ciemnieje, jest idealny dla dziewczyn o bardzo jasnym kolorze skóry. Wygodnie się go nakłada, bardzo fajnie się rozprowadza, nie roluje się, nie zbiera w zagłębieniach skóry. Nałożenie grubszej warstwy może sprawiać pewne problemy bo na początku warstwy się odznaczają, ale łatwo można to wyrównać. Jest trwałym kosmetykiem, utrzymuje się na twarzy przez cały dzień. W ciągu dnia makijaż wykonany takim podkładem wygląda naturalnie. Podkład jest lekki i praktycznie nie czuje się, że się go ma na twarzy. Cena: od 139zł/30ml
bo to jest rodzina podkład